Po tragicznym wypadku na ulicy Grunwaldzkiej, kiedy potrącona na pasach starsza kobieta Poniosła śmierć, a jej mąż wciąż walczy o życie w szpitalu, mieszkający w pobliżu powiedzieli dość. Wyrazem tego była pikieta na tym arcyniebezpiecznym przejściu przez jezdnię, po której wszystko miało się zmienić. Ponieważ nic się w tej sprawie nie dzieje, pikieta po miesiącu została powtórzona.
Pod naciskiem opinii publicznej, po pierwszej pikiecie, polegającej na ciągłym przechodzeniu przez jezdnię w feralnym miejscu,
Zarząd Dróg Miejskich wreszcie zdecydował się przyspieszyć procedurę przetargową, by planowana od dwóch lat sygnalizacja świetlna powstała jak najszybciej. Czyli na wiosnę przyszłego roku. Rada Osiedla Grunwald - Południe chce jednak, by choć doraźnie zabezpieczyć to fatalne miejsce.
Wprowadzone jeszcze przed wypadkiem pulsujące światła najwyraźniej okazały się niewystarczające.
Dopiero, gdy ktoś zginął, oddzielono tam od siebie pasy ruchu separatorami utrudniającymi zmianę pasa ruchu, czy wyprzedzanie na przejściu.
Tylko utrudniającymi, bo piszący te słowa nie raz widział podobne manewry już po montażu
tych potykaczy.
ZDM zrobił za mało
Radni z Grunwaldu - Południe i zarząd osiedla chcą więcej: montażu mat wibracyjnych
i takiej zmiany geometrii jezdni, by wymusić na kierowcach esowanie w tym niebezpiecznym miejscu. Slalomem nie da się jechać zbyt szybko.
Takie postulaty padły też podczas pikiety, która musiała zostać powtórzona właśnie dlatego,
że drogowcy najwyraźniej nie uznali ich za uzasadnione.
Zresztą naprawdę nie trzeba się specjalnie wysilać by niemal zerowym kosztem coś jeszcze poprawić – chociażby zamontować inne znaki informujące kierowców o zbliżaniu się
do przejścia: większe, w pomarańczowej obwódce,
stosowane powszechnie w niebezpiecznych miejscach (tak zwane D-6).
Z ostatniej chwili wiemy, że ZDM rozważy przynajmniej taką możliwość.
Wszystkiemu winni inni?
Choć jest ewidentne, że przyczyną tragedii na pasach przy Marszałkowskiej była głupota kierowcy,
ZDM próbuje przez kwiatki zwalać winę na pieszych – że skracają sobie drogę przechodząc mniej więcej metr od zebry.
Bo czemu innemu mają służyć zamontowane tam po wypadku barierki?
Nawiasem mówiąc, Piotr Libicki plastyk miejski wydaje się nie mieć pojęcia o bezpieczeństwie ruchu. Z oślim uporem forsuje swój autorski pomysł, by barierki były malowane na modny
(teraz się mówi designerski) kolor szary. Może są i modne, za to kompletnie niewidoczne
już z niewielkiej odległości.
Dodatkowo, pismo, które ZDM wystosowało po wypadku do Stowarzyszenia Mieszkańców „Abisynia” zdaje się sugerować, że wszystkiemu – - jak zwykle – winni są... cykliści.
No, bo planowany montaż sygnalizacji jest częścią opóźniającej się budowy drogi rowerowej
w ulicy Grunwaldzkiej (bardzo zresztą potrzebnej).
Ergo – gdyby nie użytkownicy welocypedów, światła już by były.
Nawiasem mówiąc, ZDM nijak nie ustosunkował się do uchwały Rady Osiedla.
Warto także pamiętać, że wprawdzie feralne przejście przy Marszałkowskiej przez tragiczną śmierć mieszkanki osiedla urosło do rangi symbolu, ale podobnie niebezpiecznych miejsc
jest na Grunwaldzie – Południe więcej, bo osiem, jak informuje Włodzimierz Nowak, przewodniczący zarządu osiedla.
Marszałkowska torem wyścigowym?
Warto też jeszcze, zanim na placu budowy pojawią się wykonawcy, zastanowić się czy planowana na przyszły rok, razem z montażem sygnalizacji, przebudowa skrzyżowania na sens.
Drogowcy chcą, by można było tamtędy bez nawrotki przez torowisko wyjechać z Abisynii
w stronę centrum.
Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem – przelotowa Marszałkowska to dla mieszkańców deweloperskich osiedli powstających na Pogodnie wielka pokusa, by przez osiedle skracać sobie drogę do centrum. Już dzisiaj, obserwuję tam dziwne manewry.
W dodatku, młodzi ludzie bez wyobraźni, którymi wydaje się, że są doskonałymi, w dodatku nieśmiertelnymi kierowcami, najwyraźniej uznali, że zamiast ścigać się na torze
mogą zakłócać spokój mieszkańcom. Na razie systematycznie rozjeżdżają zwierzęta mieszkańców osiedla. Jeśli nic się nie zmieni, prędzej czy później któryś potrąci dziecko.
Darek Preiss
Comments